#Biografia - Polska

Sam Pivnik

Kiedy wybuchła wojna, Sam Pivnik był jeszcze dzieckiem - miał 13 lat. Wraz z rodzicami, siostrą i dwoma braćmi po okresie pobytu w getcie trafił do obozu Auschwitz-Birkenau, który jako jedyny z rodziny przeżył. Kilkukrotnie uniknął śmierci podczas selekcji, w tym tych przeprowadzanych przez słynnego Anioła Śmierci - Josefa Mengele. Został ewakuowany z obozu w jednym z marszów śmierci. Trafił do Niemiec, na liniowiec Cap Arcona, który został przekształcony w pływający obóz koncentracyjny.

Sam Pivnik urodził się w Będzinie, małym miasteczku w południowej Polsce, zamieszkałym głównie przez Żydów. Jego ojciec był krawcem. W 1939 roku rozpoczęła się okupacja kraju, a młody Sam Pivnik bardzo szybko przekonał się jak wyglądała niemiecka niewola.

Pamiętam bardzo dobrze piątek, 8 września. Tego dnia w mieście pojawiły się Einsatzgruppen (...) od czasu do czasu słychać było echa wystrzałów, a potem, gdy popołudnie zamieniło się w wieczór, poczułem zapach spalenizny (...) nasza synagoga, symbol mojego narodu, płonęła (...) Einsatzgruppen wykonywały swoją pracę przez cały weekend. Na ulicach leżały trupy (...) najbardziej przerażające były sceny wieszania na drzewach w pobliżu placu.

W 1943 r. Pivnikowie trafili do getta, a kilka miesięcy później do Auschwitz-Birkenau. Na rampie jego siostra i on przeżyli selekcję. Reszta rodziny została następnie przetransportowana do komory gazowej. Wkrótce Sam Pivnik trafił do komanda pracującego na rampie, a jego zadaniem było zbieranie rzeczy pozostawionych przez ludzi z przywiezionego transportu. Praca ta zapewniała młodemu więźniowi dostęp do porzuconej żywności i kosztowności, dzięki czemu mógł przetrwać w obozie.

Nie jestem dumny z mojej pracy na rampie. Stałem się, jak wszyscy tam, ludzką hieną. Podłoga opróżnionego wagonu była czasem prawdziwą wyspą skarbów (...) każdą znalezioną żywność, chleb, ser, kiełbasę, zjadaliśmy od razu podczas zbierania bagażu - powiedział.

Pracując na rampie, kilkakrotnie widział selekcje Josefa Mengele. Kiedy trafił do obozowego szpitala z tyfusem plamistym, uniknął selekcji przez samego Anioła Śmierci. Po wyzdrowieniu został przydzielony do komanda pracującego w kopalni węgla. 19 stycznia 1945 r., niespełna tydzień przed wyzwoleniem Auschwitz, wyruszył na zachód w marszu śmierci. Przyjęci więźniowie trafiali do kolejnych obozów, niektóre miejsca odmawiały ich przyjęcia, jak np. Buchenwald. Ostatecznie Pivnik trafił do północnych Niemiec, do Zatoki Lubeckiej. W zatoce zacumowany był „Cap Arcona”, który wywarł na Samie Pivniku ogromne wrażenie:

Nigdy wcześniej nie widziałem morza. Bałtyk wydawał mi się szczególnie tajemniczy z powodu mgły, która zlewała się z jego szarymi falami. (...) Przed nami pojawił się szary statek. Miał trzy kominy i był naprawdę ogromny. Nigdy nie widziałem takiego statku, nawet na fotografii.

Równie wyraźnie wspominał zaokrętowanie i późniejsze zakwaterowanie wśród innych więźniów:

Najpierw uderzył mnie zapach. Gdy moje oczy dostosowały się do bladego światła elektrycznego, zobaczyłem głowy i ramiona masy więźniów, stłoczonych jak sardynki w pudełku.Zapach powiedział mi, że ci ludzie spędzili kilka dni w tym pływającym obozie koncentracyjnym. Zdaliśmy sobie sprawę, że zmarli zostali wrzuceni do morza, a ich ciała unosiły się na wodzie jak ludzkie odpady. Nawet nasi esesmani byli zszokowani.

Statki zacumowane w zatoce były łatwym celem dla alianckiego lotnictwa. Brytyjczycy wydawali nawet ostrzeżenia o zbliżającym się ataku. Jednak Niemcy celowo nie oznaczali statków znakami czerwonego krzyża ani nie opuszczali flagi na znak, że załoga statku się poddaje. Wszystko było bowiem obliczone na pozbycie się jeńców „rękami” brytyjskich lotników. Atak Sam Pivnik zapamiętał doskonale:

[Rakiety] uderzyły w statek z niewyobrażalnym hukiem. Potem rozległ się najstraszniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem w życiu, dochodził gdzieś z dołu i zajęło mi chwilę, zanim zdałem sobie sprawę, co to było. Był to krzyk tysięcy przerażonych ludzi, odbijający się echem po korytarzach i klatkach schodowych statku. „Arcona” zadrżała i poczułem swąd spalenizny (...) Panika była powszechna. „Arcona” płonęła, wiedziałem tylko jedno, musiałem uciekać ze statku. (...) Byłem jakieś 20m od wody - wysokość dziewięciopiętrowego domu. (...) Wstrzymałem oddech i skoczyłem. Spadałem zbyt krótko, by życie mogło mi się przewinąć przed oczami. Uderzyłem w wodę jak w betonową ścianę.

W wodzie nie był bezpieczny, groziło mu utonięcie, hipotermia i kule SS. Łodzie rybackie pomagały nazistom i załodze statku, strząsając więźniów próbujących dostać się na łodzie. Sam Pivnik wydostał się na brzeg, a następnego dnia, wraz z brytyjskimi żołnierzami, odzyskał wolność.

Photos