Maria pochodziła z Austrii, po Anschlussie w 1938 roku zaczęła pracować w obozach koncentracyjnych, uzasadniając później ten wybór dobrymi zarobkami. Pierwszą „pracę” dostała w Lichtenburgu, potem w Ravensbruck. Tam przeszła szkolenie dla strażniczek SS. Początkowo pracowała jako szeregowy nadzorca, a następnie jako starszy nadzorca (SS-Oberaufseherin). Była więc odpowiedzialna za personel strażniczy, ustalając codzienne polecenia pracy, nadzorując ich wydajność, kontrolując baraki i wyznaczając więźniarki funkcyjne. W 1942 r. Maria Mandl została przeniesiona do Auschwitz i awansowała na SS-Lagerführerin - kierowniczkę obozu kobiecego w Birkenau, najwyższe stanowisko, jakie kobieta mogła zajmować w hierarchii załogi obozowej. W praktyce podlegała tylko komendantowi obozu Rudolfowi Hößowi.
Co absurdalne, jej słabością były dzieci i muzyka. Więźniarki wspominały, że gdy przyjeżdżały transporty ze Związku Radzieckiego i były w nich dzieci bez rodziców, Mandl brała je na ręce, śpiewała im, a po kilku dniach wysyłała do komór gazowych. Niektóre eskortowała osobiście. Chodziła też do bloku dziecięcego, brała dzieci na kolana i wręczała im paczki zmarłych więźniów. Potrafiła wycofać z kolejki do komory gazowej niektóre dzieci, gdy okazywały się muzykalne. Maria Mandl zarządziła utworzenie orkiestry, która grała na zawołanie o każdej porze. Najbardziej lubiła partię Cio-Cio-San z opery „Madame Butterfly”.
W Auschwitz-Birkenau więźniarki doświadczyły jednak głównie jej sadystycznej strony. Jej specjalnością było wybijanie szczęk jednym ciosem i brutalne uderzenia w brzuch. Taką karę można było otrzymać np. za trzymanie ręki w kieszeni lub palenie papierosa, za pocieranie nosa ręką, za krzywo zawiązaną chustkę na głowie lub za chusteczkę wystającą z kieszeni. Praktycznie nie rozstawała się ze swoim pejczem i pałką. Potrafiła przejechać na rowerze przed szpalerem kilku tysięcy kobiet i jednocześnie bić je po twarzach. Maria Mandl lubiła być panią życia i śmierci. Kiedy grupy kobiet wracały z pracy, przechodziły przez selekcję przy bramie. Mandl trzymała kij na wysokości 50 centymetrów. Te, którym udało się go przeskoczyć, zachowywały życie, a te, którym się to nie udało, trafiały do komory gazowej.
Maria Madl podpisała w sumie 500 000 wyroków śmierci.
W grudniu 1944 r. uciekła przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Próbowała wrócić do rodzinnego domu, ale ojciec odmówił jej schronienia. Została aresztowana przez Amerykanów, a w 1946 r. przekazana władzom polskim. W Krakowie odbył się proces załogi obozu Auschwitz-Birkenau, w którym Mandl została skazana na karę śmierci. W więzieniu Maria Mandl była przetrzymywana w celi śmierci obok Stanisławy Rachwał, skazanej przez komunistów na śmierć za przynależność do Armii Krajowej. W czasie wojny Niemcy więzili w Auschwitz Polkę za działalność konspiracyjną, więc obie kobiety spotkały się w obozie. Stanisława Rachwał wspominała później:
Po południu wezwano nas do kąpieli (...) sytuacja była niesamowita: one dwie [Mandl i inna strażniczka Auschwitz - Therese Brandl] i ja. Zamknięte, trzy istoty z byłego obozu zagłady (...) nagle zobaczyłam dwie Niemki idące powoli w moim kierunku. Stary strach ogarnął mnie całą. Stałam przerażona i bezradna. A była Oberaufseherin Mandel stała w odległości dwóch kroków przede mną, mokra, drobna, a z jej oczu płynęły strumienie łez. Powiedziała powoli, z trudem łapiąc oddech: „Proszę o przebaczenie, błagam o przebaczenie”. Płakałam razem z nią. Chwyciłam jej wyciągniętą, proszącą dłoń i powiedziałam: „Przebaczam w imieniu więźniów”. Na te słowa obie padły na kolana i zaczęły całować moje ręce.
Maria Mandl została powieszona w Krakowie 24 stycznia 1948 roku. Tuż przed śmiercią krzyknęła „Niech żyje Polska”.